niedziela, 31 marca 2013

Netflix, czyli co czeka współczesną telewizję, gdy wszystko (a nawet więcej) jest w sieci?


Zanim Ewelina uraczy Was (i nas zresztą też) tekstem związanym z kulturą konwergencji, ja zanudzę Was Netfliksem – aktualnie najpopularniejszym portalem oferującym tzw. usługi VOD (Video on Demand – wideo na żądanie) oraz (podobno) pocztową wypożyczalnie płyt DVD i Blu-ray. A okazja ku temu jest bardzo dobra. Po pierwsze, dlatego, że obiecałem to w poprzednim tekście a po drugie, że temat idealnie wpasowuje się w kwestię konwergencji mediów.

A kultura konwergencji to po prostu kultura, gdzie media się przenikają, gdzie treść przenika przez różne media i gdzie użytkownicy mogą korzystać z jej różnych typów w zależności od chęci, wygody lub celu. Wszyscy wiedzą, że muzyka poradziła sobie na tym polu wyśmienicie. Teraz zamiast płyt co raz częściej kupuje się pojedyncze utwory lub albumy w iTunes. Do tego w Polsce właśnie została uruchomiona platforma Spotify, która za małą opłatą dostarcza użytkownikowi utwory największych wytwórni oraz wiele, wiele innych rzeczy. Książki również dostosowały się do nowych mediów. Teraz praktycznie każde wydawnictwo oferuje poza papierową, również ebookową wersje książki a takie sklepy jak amazon.com promują nawet własne czytniki, które zresztą uchodzą za najlepsze na rynku.

Tak też musiało stać się z telewizją. Początki były powolne. Zaczęło się oczywiście od zwykłych usług VOD oferowanych przez dostawców usług telekomunikacyjnych. Powoli zaczęły wykluwać się takie platformy jak Hulu czy właśnie Netlfix. Ten drugi rozpoczął działalność jako platforma do pocztowego wypożyczania płyt DVD. Z czasem zaczęła także oferować usługi typu VOD. Platforma poza samymi Stanami Zjednoczonymi działa także na terenie Ameryki Południowej, Kanady, Wielkiej Brytanii i Krajów Skandynawskich. Każdy użytkownik może obejrzeć nowości telewizyjne i filmowe tuż po premierze – bez reklam, w wysokiej rozdzielczości, z możliwością pauzowania, przewijania czy oglądania po kilka razy. Cudo, prawda?

Jednak nie piszę o tym tylko po to by pokazać jak super i fajnie, że stare media (bo telewizja jest już starym medium, czyż nie?) odnajdują się w tym nowym i mają się nieźle. Kontynuując moją myśl dotyczącą manipulacji mediów, chcę zwrócić uwagę na to jak odbiorcy wywierają wpływ na nadawcę i na to, jak oni kreują dzisiejsze media. Netflix jest idealnym tego przykładem i zaraz wytłumaczę dlaczego.

Wiecie, co wykorzystuje 33% ruchu na łączach w USA? Nie, to nie gry ani nie torrenty czy inne sposoby na ściąganie plików. Właśnie Netflix ze swoimi 27 milionami użytkowników w USA[1] pożera takie ilości danych. Ba! Badacze zapowiadają, że w 2015 platforma ta będzie generować dwa razy większą przepustowość niż YouTube![2]

Przy tylu użytkownikach (bo w skali całego globu jest ich ponad 33 miliony) Netflix zbiera ogromne ilości danych dotyczących oglądania poszczególnych produkcji. Platforma „wie” co, kiedy, gdzie i na czym (bo przecież możesz na telewizorze, laptopie, iPadzie czy Xboksie) oglądasz. Heh, żeby tego było mało, Netflix wie, kiedy pauzujesz, przewijasz, wyłączasz a pod koniec bezczelnie cię pyta o wrażenia dotyczące konkretnego tytułu. Platforma nie odpowiada sobie jednak na najważniejsze pytanie – dlaczego? Dlaczego zapauzowałem, dlaczego przewinąłem albo wyłączyłem. Tego wiedzieć nie może. Możliwe, że seans mnie znudził, albo poszedłem zrobić herbatę, albo przyszedł znajomy i głupio byłoby go wyrzucić tłumacząc się tym, że muszę dowiedzieć się co się stało z Raylanem Givensem. Ale gdy jakaś produkcja zostaje zatrzymana w konkretnym momencie nie przez jedną czy dwie, ale przez pięćdziesiąt tysięcy osób - wtedy coś jest na rzeczy.

Właściciele platformy, dysponując niesamowitą wiedzą (nie tylko dotyczącą filmów i seriali ale także aktorów czy reżyserów) postanowili wyprodukować własny serial, który według algorytmu powinien spodobać się ogromnej rzeszy widzów i który po prostu powinien być genialny.[3] Właściciele tak mocno wierzyli w moc Netfliksa, że od razu zainwestowano 100 milionów dolców, by wyprodukować dwa sezony serialu z Kevinem Spaceym w roli głównej i Davidem Fincherem za sterami.

Więc pierwszym przełomem w historii przenikania telewizji i internetu jest fakt, że platforma internetowa zaczęła produkcje serialu, który od razu przewyższa budżetem parę innych popularnych telewizyjnych produkcji razem wziętych. Drugim przełomem jest całkowite odejście od telewizyjnego schematu pokazywania serialu. Nie ma reklam, to warto zauważyć. Najważniejsze jest jednak to, że cały sezon House of Cards (13 odcinków) został wypuszczony w ciągu jednego wieczora. Każdy więc mógł zrobić sobie maraton i obejrzeć cały sezon od razu lub dawkować sobie odcinek co dwa, trzy dni lub co tydzień. Pełna swoboda, dodając do tego, że można korzystać z Netfliksa praktycznie na każdym urządzeniu multimedialnym.

Serial okazał się oczywiście niesamowitym sukcesem a właściciele platformy idą za ciosem i produkują kolejny serial, tym razem utrzymanym w konwencji horroru. Oczywiście to wszystko dzięki „głosowi ludu”. Tutaj to odbiorca (pośrednio, ale jednak) stworzył fenomen kulturowy, dzieło udane i cenione. Netflix MUSIAŁ stworzyć serial podporządkowany odbiorcom, bo inaczej istniałoby ryzyko, że się po prostu nie sprzeda.

Istnieją jednak dwa zastrzeżenia w takim typie serialowej rewolucji:
Po pierwsze, Andrzej Tucholski na blogu jestkultura.pl zauważa, że polityka Netfliksa to tak naprawdę zwykły benchmark, czyli branie wzoru z czegoś najlepszego, lidera w jakiejś dziedzinie i naśladowanie tego wzorca by osiągnąć podobną pozycję na rynku. Zawsze jednak to będzie (w najlepszym wypadku) drugie miejsce. A to oznacza, że nigdy Netflix nie zaskoczy nas niczym oryginalnym. House of Cards jest fenomenem, to prawda, ale brakuje mu wiele do bycia arcydziełem na miarę The Wire czy Six Feet Under lub nawet Lost. Jeśli kolejne produkcje będą powstawać w sposób „weźmy wszystko co najlepsze i zmieszajmy” nigdy nie powstanie nic oryginalnego (a przecież HoC to remake serialu z lat 90.) a tym szczyci się wiele produkcji stacji takich jak HBO.
Druga sprawa jest taka, że Netflix właśnie zamawia seriale już teoretycznie gotowe.[4] Wydaje się więc, że powstanie kolejny kanał, tyle że internetowy. Czy to możliwe, że wracamy przez to do punktu wyjścia? Jeśli tak, to co to oznacza? Na pewno najważniejszego gracza na rynku serialowym. Bo przecież oferuje wszystkie seriale wszystkich stacji telewizyjnych w USA zaledwie chwilę po premierze (BEZ REKLAM! Powtarzam to!) a ponadto sprzedaje swoje własne produkcje. Netflix informuje, że w ostatnim kwartale w samych Stanach Zjednoczonych przybyło ponad 2 miliony użytkowników[5] a ta liczba będzie się tylko zwiększać i to w jeszcze szybszym tempie. Jak będzie wyglądać przyszłość telewizji? Myślę, że dowiemy się na własnej skórze, gdy Netflix zawita także do Polski oferując wszystkie produkcje rodzimych stacji oraz tych zagranicznych za opłatę niższą od zwykłego abonamentu platform cyfrowych. To się może zdarzyć. I to już wkrótce…


[1] http://news.yahoo.com/numbers-netflix-subscribers-205626746.html
[2] http://www.sandvine.com/general/infographic_2H_2012.asp
[3] http://www.wired.com/gadgetlab/2012/11/netflix-data-gamble/
[4] http://hatak.pl/news/30535/Netflix_zamawia_scifi_od_Wachowskich_i_tworcy_Babylon_5/
[5] http://www.huffingtonpost.com/2013/01/23/netflix-4q-2012_n_2536643.html

7 komentarzy:

  1. Po pierwsze "Lost" nie jest arcydziełem. Jest fenomenem serialowym, ale nie arcydziełem.
    Po drugie, ważniejsze, co do braku reklam w House Of Cards. Faktycznie nie ma przerw na reklamy, ale jest product placement. I o ile nie przeszkadzają mi telefony komórkowe (te z jabłuszkiem i te "jagodowe") jak i komputery (te z jabłuszkiem) to już reklama pewnej konsoli jest przegięciem. Serio do takiej produkcji wpleciemy dialog podporządkowany tylko i wyłącznie reklamie pewnego produktu? Ja wiem, że 100 milionów to dużo i nie tak łatwo taką kasę zebrać, ale zagrań na poziomie "Klanu" się po twórcach HoC nie spodziewałem.
    http://www.youtube.com/watch?v=MHCqw23zU_o
    Not good, netflix, not good at all...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie Lost jest zdecydowanym arcydziełem. Świeżym, oryginalnym, niesamowicie angażującym, wyznaczającym nowe tory.
      A scena z HoC rzeczywiście rozwala, aczkolwiek jakoś specjalnie mi nie przeszkadza a nawet było to dość zabawne zagranie i inaczej tego nie traktuje ;)
      Ale to prawda, pozom Klanu osiągnięty... dobrze, że nie Pierwszej Miłości

      Usuń
    2. Lost trzymał poziom przez pierwsze może 3 sezony... Ale nie o tym ;)

      Mnie ta scena zdenerwowała, bo Frank grający na PS w domu miał uzasadnienie fabularne, a ta rozmowa takiego nie ma. Gdyby chociaż kupił sobie tą konsolę i grał na niej w samochodzie, to może jakoś by złagodziło wydźwięk. Albo gdyby po zakończeniu rozmowy z Peterem spojrzał ironicznie w kamerę...
      Ale to jest wsadzone tak bezczelnie i pasuje jak pięść do nosa.

      Usuń
  2. Po pierwsze: Lost jest arcydziełem, bo ma Nikki i Paulo:)
    Po drugie: Uważam, że przyszłość jest właśnie w telewizji internetowej
    Po trzecie: Jej to niesamowite, że Netflix tak zaryzykował i wierzył w swoje powodzenie. W sumie wziął jednego z poczytniejszych reżyserów, dobrego aktora - sukces gwarantowany. Ciekawe, czy gdyby byla to produkcja hbo odniosłaby taki sam sukces:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Produkcje HBO odnosiły większe sukcesy przy mniejszych nazwiskach. Rodzina Soprano przy podobnym budżecie stała się o wiele bardziej znanym fenomenem niż HoC (chociaż tutaj dopiero się rozkręca, musimy poczekać).
      Największy fenomen telewizyjny, czyli Game of Thrones ma budżet na poziomie 60-70 milionów $ na sezon, tak więc HBO już teraz odnosi większe sukcesy niż Netflix jeśli chodzi o seriale. Nie mówiąc już o marce Boardwalk Empire kontrolowaną przez Scorsese.
      Tak więc już teraz sytuacja jest praktycznie identyczna. A serial musiał się sprzedać bo... musiał! Niezależnie od tego czy to Netflix czy HBO ;)

      Usuń
  3. Aby arcydzieło mogło zostać nazwane arcydziełem, musi trzymać pewien poziom nie tylko na początku, ale do samego końca.

    Więc "Lost" nim nie jest.

    OdpowiedzUsuń