Zanim Ewelina uraczy Was (i nas zresztą też) tekstem związanym z kulturą konwergencji, ja zanudzę Was Netfliksem – aktualnie najpopularniejszym portalem oferującym tzw. usługi VOD (Video on Demand – wideo na żądanie) oraz (podobno) pocztową wypożyczalnie płyt DVD i Blu-ray. A okazja ku temu jest bardzo dobra. Po pierwsze, dlatego, że obiecałem to w poprzednim tekście a po drugie, że temat idealnie wpasowuje się w kwestię konwergencji mediów.
A kultura konwergencji to po prostu kultura, gdzie media się
przenikają, gdzie treść przenika przez różne media i gdzie użytkownicy mogą
korzystać z jej różnych typów w zależności od chęci, wygody lub celu. Wszyscy
wiedzą, że muzyka poradziła sobie na tym polu wyśmienicie. Teraz zamiast płyt
co raz częściej kupuje się pojedyncze utwory lub albumy w iTunes. Do tego w
Polsce właśnie została uruchomiona platforma Spotify, która za małą opłatą
dostarcza użytkownikowi utwory największych wytwórni oraz wiele, wiele innych
rzeczy. Książki również dostosowały się do nowych mediów. Teraz praktycznie
każde wydawnictwo oferuje poza papierową, również ebookową wersje książki a
takie sklepy jak amazon.com promują nawet własne czytniki, które zresztą
uchodzą za najlepsze na rynku.
Tak też musiało stać się z telewizją. Początki były powolne.
Zaczęło się oczywiście od zwykłych usług VOD oferowanych przez dostawców usług
telekomunikacyjnych. Powoli zaczęły wykluwać się takie platformy jak Hulu czy
właśnie Netlfix. Ten drugi rozpoczął działalność jako platforma do pocztowego wypożyczania
płyt DVD. Z czasem zaczęła także oferować usługi typu VOD. Platforma poza
samymi Stanami Zjednoczonymi działa także na terenie Ameryki Południowej,
Kanady, Wielkiej Brytanii i Krajów Skandynawskich. Każdy użytkownik może obejrzeć
nowości telewizyjne i filmowe tuż po premierze – bez reklam, w wysokiej
rozdzielczości, z możliwością pauzowania, przewijania czy oglądania po kilka
razy. Cudo, prawda?
Jednak nie piszę o tym tylko po to by pokazać jak super i
fajnie, że stare media (bo telewizja jest już starym medium, czyż nie?)
odnajdują się w tym nowym i mają się nieźle. Kontynuując moją myśl dotyczącą manipulacji mediów, chcę zwrócić uwagę na to jak odbiorcy wywierają wpływ na
nadawcę i na to, jak oni kreują dzisiejsze media. Netflix jest idealnym tego
przykładem i zaraz wytłumaczę dlaczego.
Wiecie, co wykorzystuje 33% ruchu na łączach w USA? Nie, to
nie gry ani nie torrenty czy inne sposoby na ściąganie plików. Właśnie Netflix
ze swoimi 27 milionami użytkowników w USA[1]
pożera takie ilości danych. Ba! Badacze zapowiadają, że w 2015 platforma ta
będzie generować dwa razy większą przepustowość niż YouTube![2]
Przy tylu użytkownikach (bo w skali całego globu jest ich
ponad 33 miliony) Netflix zbiera ogromne ilości danych dotyczących oglądania
poszczególnych produkcji. Platforma „wie” co, kiedy, gdzie i na czym (bo
przecież możesz na telewizorze, laptopie, iPadzie czy Xboksie) oglądasz. Heh,
żeby tego było mało, Netflix wie, kiedy pauzujesz, przewijasz, wyłączasz a pod
koniec bezczelnie cię pyta o wrażenia dotyczące konkretnego tytułu. Platforma
nie odpowiada sobie jednak na najważniejsze pytanie – dlaczego? Dlaczego zapauzowałem, dlaczego przewinąłem albo
wyłączyłem. Tego wiedzieć nie może. Możliwe, że seans mnie znudził, albo poszedłem
zrobić herbatę, albo przyszedł znajomy i głupio byłoby go wyrzucić tłumacząc
się tym, że muszę dowiedzieć się co się stało z Raylanem Givensem. Ale gdy
jakaś produkcja zostaje zatrzymana w konkretnym momencie nie przez jedną czy
dwie, ale przez pięćdziesiąt tysięcy osób - wtedy coś jest na rzeczy.
Właściciele platformy, dysponując niesamowitą wiedzą (nie
tylko dotyczącą filmów i seriali ale także aktorów czy reżyserów) postanowili
wyprodukować własny serial, który według algorytmu powinien spodobać się
ogromnej rzeszy widzów i który po prostu powinien być genialny.[3]
Właściciele tak mocno wierzyli w moc Netfliksa, że od razu zainwestowano 100
milionów dolców, by wyprodukować dwa sezony serialu z Kevinem Spaceym w roli
głównej i Davidem Fincherem za sterami.
Więc pierwszym przełomem w historii przenikania telewizji i
internetu jest fakt, że platforma internetowa zaczęła produkcje serialu, który
od razu przewyższa budżetem parę innych popularnych telewizyjnych produkcji
razem wziętych. Drugim przełomem jest całkowite odejście od telewizyjnego
schematu pokazywania serialu. Nie ma reklam, to warto zauważyć. Najważniejsze
jest jednak to, że cały sezon House of Cards
(13 odcinków) został wypuszczony w ciągu jednego wieczora. Każdy więc mógł
zrobić sobie maraton i obejrzeć cały sezon od razu lub dawkować sobie odcinek co
dwa, trzy dni lub co tydzień. Pełna swoboda, dodając do tego, że można
korzystać z Netfliksa praktycznie na każdym urządzeniu multimedialnym.
Serial okazał się oczywiście niesamowitym sukcesem a
właściciele platformy idą za ciosem i produkują kolejny serial, tym razem
utrzymanym w konwencji horroru. Oczywiście to wszystko dzięki „głosowi ludu”.
Tutaj to odbiorca (pośrednio, ale jednak) stworzył fenomen kulturowy, dzieło
udane i cenione. Netflix MUSIAŁ stworzyć serial podporządkowany odbiorcom, bo
inaczej istniałoby ryzyko, że się po prostu nie sprzeda.
Istnieją jednak dwa zastrzeżenia w takim typie serialowej
rewolucji:
Po pierwsze, Andrzej Tucholski na blogu jestkultura.pl zauważa, że polityka Netfliksa to tak naprawdę zwykły benchmark, czyli branie wzoru z czegoś najlepszego, lidera w jakiejś dziedzinie i naśladowanie tego wzorca by osiągnąć podobną pozycję na rynku. Zawsze jednak to będzie (w najlepszym wypadku) drugie miejsce. A to oznacza, że nigdy Netflix nie zaskoczy nas niczym oryginalnym. House of Cards jest fenomenem, to prawda, ale brakuje mu wiele do bycia arcydziełem na miarę The Wire czy Six Feet Under lub nawet Lost. Jeśli kolejne produkcje będą powstawać w sposób „weźmy wszystko co najlepsze i zmieszajmy” nigdy nie powstanie nic oryginalnego (a przecież HoC to remake serialu z lat 90.) a tym szczyci się wiele produkcji stacji takich jak HBO.
Po pierwsze, Andrzej Tucholski na blogu jestkultura.pl zauważa, że polityka Netfliksa to tak naprawdę zwykły benchmark, czyli branie wzoru z czegoś najlepszego, lidera w jakiejś dziedzinie i naśladowanie tego wzorca by osiągnąć podobną pozycję na rynku. Zawsze jednak to będzie (w najlepszym wypadku) drugie miejsce. A to oznacza, że nigdy Netflix nie zaskoczy nas niczym oryginalnym. House of Cards jest fenomenem, to prawda, ale brakuje mu wiele do bycia arcydziełem na miarę The Wire czy Six Feet Under lub nawet Lost. Jeśli kolejne produkcje będą powstawać w sposób „weźmy wszystko co najlepsze i zmieszajmy” nigdy nie powstanie nic oryginalnego (a przecież HoC to remake serialu z lat 90.) a tym szczyci się wiele produkcji stacji takich jak HBO.
Druga sprawa jest taka, że Netflix właśnie zamawia seriale
już teoretycznie gotowe.[4]
Wydaje się więc, że powstanie kolejny kanał, tyle że internetowy. Czy to
możliwe, że wracamy przez to do punktu wyjścia? Jeśli tak, to co to oznacza? Na
pewno najważniejszego gracza na rynku serialowym. Bo przecież oferuje wszystkie
seriale wszystkich stacji telewizyjnych w USA zaledwie chwilę po premierze (BEZ
REKLAM! Powtarzam to!) a ponadto sprzedaje swoje własne produkcje. Netflix
informuje, że w ostatnim kwartale w samych Stanach Zjednoczonych przybyło ponad
2 miliony użytkowników[5]
a ta liczba będzie się tylko zwiększać i to w jeszcze szybszym tempie. Jak
będzie wyglądać przyszłość telewizji? Myślę, że dowiemy się na własnej skórze,
gdy Netflix zawita także do Polski oferując wszystkie produkcje rodzimych
stacji oraz tych zagranicznych za opłatę niższą od zwykłego abonamentu platform
cyfrowych. To się może zdarzyć. I to już wkrótce…
[1] http://news.yahoo.com/numbers-netflix-subscribers-205626746.html
[2] http://www.sandvine.com/general/infographic_2H_2012.asp
[3] http://www.wired.com/gadgetlab/2012/11/netflix-data-gamble/
[4] http://hatak.pl/news/30535/Netflix_zamawia_scifi_od_Wachowskich_i_tworcy_Babylon_5/
[5] http://www.huffingtonpost.com/2013/01/23/netflix-4q-2012_n_2536643.html